19 kwietnia 2013

Posted by Michał Antosiewicz | File under :
Kolejna książka, która chodziła za mną od dłuższego czasu. W dodatku pierwszy kontakt z twórczością Banksa, o którym słyszałem wiele i - by tak rzec - różnie. W końcu udało mi się dostać książkę w swoje ręce, zaś nieśmiertelna ironia sprawiła, że stało się to akurat w dniu, kiedy autor podał do publicznej wiadomości, że... jest chory na raka i zostało mu kilka miesięcy życia. 

Wobec tego faktu poczułem się w jakiś dziwny sposób jeszcze bardziej zmotywowany do zagłebienia się w jego twórczość. Jednocześnie moje oczekiwania względem niniejszego tytułu osiągnęły dość wysoki poziom, zwłaszcza gdy zerknąłem na opis polskiego wydawcy, po którym spodziewałem się czegoś, co przygniecie mnie swoją epickością. Ale po kolei.

Wspomnij Phlebasa to pozycja otwierająca cykl o Kulturze, utopijnym społeczeństwie ludzi i inteligentnych maszyn, którego celem jest ciągła ekspansja i wdrażanie swego modelu cywilizacji wśród mniej rozwiniętych ras kosmosu. Banks wprowadza nas w ten świat zaczynając od historii wojny między Kulturą, a Idirianami - trójnogimi fanatykami religijnymi, którzy siłą próbują wprowadzać swój własny porządek w galaktyce. Właściwa akcja rozpoczyna się w momencie, gdy jeden z Umysłów - superkomputerów Kultury - zmuszony jest uciekać przed atakiem Idirian. Ewakuuje się z bezimiennego statku i rusza wprost na Schar, jedną z Planet Umarłych, nad którą pieczę sprawuje Dra'Azon, rasa tajemniczych i potencjalnie boskich istot, z którymi nie chce zadzierać żadna ze stron konfliktu. Jest tylko jedna osoba, zdolna przedostać się przez roztoczoną wokół planety Barierę Milczenia - agent Idirian, jeden z ostatnich żyjących Metamorfów, Bora Horza Gobuchul. To właśnie jemu towarzyszymy w przygodzie, od której mają zależeć przyszłe losy wojny. 

Tja... A tak serio?

Książka Banksa po przeczytaniu może przyprawić o niezły mętlik w głowie, to pierwszy od dawna tytuł, do którego trudno mi się jakoś jednoznacznie ustosunkować. Gatunkowo najbliżej mu do space opery, pełnej podróży kosmicznych, bajecznych technologii zapierających czasem dech w piersiach (spróbujcie wyobrazić sobie orbital, czyli kosmiczną platformę w kształcie dysku, z własną atmosferą, klimatem i o średnicy dwukrotnie przekraczającej średnicę Słońca - no właśnie...), obcych ras oraz z międzyplanetarnym konfliktem przewijającym się w tle - podczas czytania daje o sobie znać ogromna wyobraźnia Banksa, oraz jego wysoka sprawność literacka. Wspomnij Phlebasa to po prostu całkiem przyjemne czytadło. I niestety nic więcej.

Zawsze wydawało mi się, że za pomysłem na fabułę idzie inicjatywa pisania. W tym przypadku mam wrażenie, że było na odwrót. "O, pomyślał sobie Banks pewnego dnia, napiszę space operę!" I zaczął pisać, po drodze usiłując za wszelką cenę wycisnąć z oklepanego schematu jak najwięcej i upstrzyć go fajerwerkami. Efekt tego taki, że jego książka... nie ma sensu. A może inaczej - sens jest, ale gdzieś się rozmywa między wstępem i zakończeniem. Już sam główny bohater wydaje się być postacią, którą Banks starał się uczynić oryginalną, ale w tych staraniach zgubiła się całkowicie osobowość protagonisty. Przykład - największym atutem Horzy jest jego zdolność do przybierania wyglądu innych osób, spodziewać by się zatem można, że osią fabuły będą intrygi, w których ta właśnie zdolność stanie się poważnym atutem. Tymczasem Horza jest zwykłym żołnierzem, nie ma w nim nic z herosa ani tym bardziej tajnego agenta. Ostatecznie mam wrażenie, że Banks uczynił go Metamorfem tylko dlatego, że taki bohater jest po prostu mało wyeksploatowany - i byłoby całkiem cacy, gdyby nie fakt, że przez całą książkę Horzy nie udało się przekonać mnie do siebie, jest jakiś taki nieokreślony. Można to oczywiście intepretować w ten sposób, że będąc Metamorfem również jego osobowość ulega przekształceniom, ale to chyba byłoby zbyt proste wyjaśnienie. Dla mnie pozostanie miałki.

Podobnie ma się rzecz z wielką misją Horzy. Tak właściwie jego wyprawa po Umysł nie miała większego sensu, pojawia się zresztą uwaga wypowiadana przez jednego z pobocznych postaci, że zaginiony komputer nie będzie miał praktycznie żadnego znaczenia dla historii wojny. Skąd zatem ta histeria na jego punkcie - nie wiadomo. Zresztą, zanim Horza ostatecznie ruszy na poszukiwania, będzie musiał przeżyć trochę innych przygód, które zdaje się miały być taką zapchaj-dziurą, spinającą w byle jaki sposób początek i koniec. Zanim czytelnik przebrnie przez potyczki w kryształowej świątyni, ucieczkę z tonącego megastatku czy mecz gry w zniszczenie, zdąży już zapomnieć od czego właściwie się zaczęło i jaki cel stoi przed bohaterami - nie było w tym nic złego gdyby nie fakt, że te przygody stanowią większą część całej fabuły. Najciekawszy aspekt powieści, czyli wojna między dwoma kosmicznymi imperiami została tu zepchnięta na daleki drugi plan, uniemożliwiając czytelnikowi - podobnie jak w przypadku Horzy - jakieś głębsze emocjonalne zaangażowanie się w ten konflikt, opowiedzenie się po którejś ze stron. Obie są przekonane o swoich racjach, obie pewne swej wygranej, jednak w praktyce nie mamy szansy zakibicować żadnej z nich, do końca pozostają obce tak jak były na początku. Zapowiadający się świetnie główny motyw powieści na końcu okazuje się do bólu przewidywalny i po prostu strasznie nudny, przez ostatnie rozdziały opisujące wędrówkę przez podziemia Schar marzyłem już tylko o tym, żeby mieć to wszystko za sobą.

Stąd właśnie biorą się moje rozterki, jeśli chodzi o "Wspomnij Phlebasa" - po dobrym, interesującym początku spodziewałem się równie intrygującego rozwinięcia akcji i ciekawego zakończenia. Niestety otrzymałem skleconą chyba naprędce historyjkę, która nie powaliła mnie zwrotami akcji, przemyślaną strukturą bohaterów, analizą zjawiska jakim jest wojna, czy struktur społecznych Kultury i Idirian - na co się zapowiadało. Takie zwykłe czytadło. Bardzo dobrze, ciekawie napisane, ale - niestety - tylko czytadło...

Wspomnij Phlebasa.
Iain M. Banks 
Tłumaczenie: Arkadiusz Nakoniecznik 
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 1998


 







0 komentarze :

Prześlij komentarz