27 kwietnia 2013

Posted by Michał Antosiewicz |
Król Amazona, najjaśniejszy punkt ponurej jesieni - takimi słowy Fabryka Słów przedstawia czytelnikowi B.V. Larsona, kalifornijskiego pisarza, który osiągnął spory sukces publikując swoje książki w Internecie. Wydany w listopadzie zeszłego roku "Rój" to jego debiut na polskim rynku, który spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem przez krytykę i czytelników. Zachęcony ochami i achami sięgnąłem po tę wcale sporych rozmiarów książeczkę - po jej przeczytaniu czuję się mniej więcej jak człowiek, który przespał fajerwerki i nie wie, skąd ten powszechny zachwyt.

Fabuła jaką kreśli nam autor jest prosta jak metr drutu i garściami czerpie z utartych schematów - flotylla niezidentyfikowanej kosmicznej cywilizacji dokonuje inwazji na Ziemię. Olbrzymie statki obcych rozsiane po całym globie porywają przypadkowych ludzi, by poddać ich dziwnym próbom. Większość przerażonych obywateli nie zdaje testów i zostaje bezceremonialnie wyrzucona z pokładu. Taki właśnie los spotyka dwójke dzieci Kyle'a Riggsa - profesora informatyki, farmera a zarazem głównego bohatera i narratora całej historii. Riggsowi udaje się przejść wszystkie testy i zostaje ku swemu zdumieniu mianowany dowódcą przetrzymującej go jednostki. Niedługo potem okazuje się, że takich jak on jest więcej, wszyscy oni wkrótce muszą zacząć współpracować ze sobą, by stawić czoła jeszcze większemu zagrożeniu z kosmosu.

"Rój" to encyklopedyczny przykład fabuły, która - mimo wyraźnego braku pomysłu na coś oryginalnego - zaczyna się dość interesująco ale w pewnym momencie zaczyna rozczarowywać swoją bijącą po oczach wtórnością oraz jakimś niedbalstwem autora. Takie właśnie wrażenie odniosłem pod koniec - jakby Larson pisał tę książkę na czas i źle dobrał proporcje, poświęcając zbyt wiele czasu i miejsca szczegółom na początku i w środku, by potem nadrobić to galopującą bez większego sensu akcją na końcu. Trochę to paradoksalne, ale końcówka, na którą składały się dość pobieżne i "szybkie" opisy potyczek ludzi z obcymi, wynudziła mnie najbardziej i nie ratuje jej nawet dość ciekawy finał. 

Nie mniejszym rozczarowaniem jest sam Riggs. Sam pomysł, by głównym bohaterem uczynić informatyka, wykładowcę uniwersyteckiego i farmera zarazem jest dość ekstrawagancki, ale da się przeboleć. Nie da się jednak przeboleć tego, że facet jest zaskakująco płytki oraz przewidywalny i w ogólnym rozrachunku staje się ucieleśnieniem wzoru "od zera do bohatera", który kojarzy mi się z tandetnymi kreskówkami i tanim fantasy. Bardzo szybko nasz bohater godzi się ze śmiercią dzieci i dochodzi do swoistego porozumienia z Alamo, czyli morderczym statkiem, którego chcąc nie chcąc stał się dowódcą. Ale nie koniec na tym - Riggs okazuje się być człowiekiem wielu talentów i jako taki idealnie sprawdza się w roli stratega oraz żołnierza, któremu najlepsi członkowie marines i specnazu mogą co najwyżej lizać buty. A może po prostu ma szczęście że wpada na same genialne pomysły albo mieszając się w sam środek bitwy, zawsze jakoś z tego wychodzi? Nie mam pojęcia, ale i tak mnie ten typ nie przekonuje.

Niemniej "Roj" Larsona sprawdza się jako taka niezobowiązująca lekturka, w sam raz żeby zresetować mózgownicę w przerwie między dwiema lepszymi pozycjami. Niezbyt spodobała mi się ta książka, nie powala ani zaskakującą fabułą, ani stylem. Nie czuję geniuszu Larsona, nie rozumiem zachwytów nad jego papierowym debiutem na polskim rynku i raczej nie wyczekuję niecierpliwie kolejnych części cyklu. Owszem, czyta się lekko i szybko, ale hamburgera z McDonalda też się bierze na dwa kęsy, co nie znaczy że powinny one stanowić trzon naszej diety. Ani nie polecam, ani nie odradzam - dla mnie "Rój" to średniak, i to taki średni średniak...

B.V. Larson
Rój
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Fabryka Słów 2012   



0 komentarze :

Prześlij komentarz