25 stycznia 2014

Posted by Michał Antosiewicz | File under : ,

Życie w wysoce zaawansowanym technicznie i zbiurokratyzowanym społeczeństwie to nie sielanka, nie ma tam wiele miejsca na marzenia. Dlatego Sam Lowry w każdej wolnej chwili, czasem nawet niezamierzenie, zagłębia się w świecie fantazji, by jako skrzydlaty heros w srebrnej zbroi przemierzać przestworza i walczyć z groteskowymi potworami. Wszystko dla kobiety – kobiety marzeń, oczywiście.

Na co dzień Sam jest poczciwym urzędnikiem, który mimo zdolności i dobrego pochodzenia uparcie odmawia dostosowania się do wymagań mogących wywindować go do wyższych sfer – odrzuca ofertę awansu i przeniesienia do innego departamentu i ani myśli wchodzić w związek z córką przyjaciółki swej matki. Nie spodziewa się, że wkrótce jego sielankowe i nieobciążone odpowiedzialnością życie bryknie koziołka i stanie do góry kopytkami, on sam zaś spełni swe najskrytsze pragnienia, jednocześnie upadając na samo dno. A wszystko przez drobny błąd komputera.


Brazil to drugi w pełni autorski tytuł Terry'ego Gilliama, przez wielu uważany za szczytowe osiągnięcie w jego karierze, przez innych – za jeden z najważniejszych filmów latach 80-tych, szczególnie w kategorii science-fiction. Z takimi stwierdzeniami dyskutować trudno, a w sumie nie zamierzam tego robić, bo niezależnie od tego jaką pozycję w historii kina zajmuje, to Brazil w trakcie pierwszego seansu po prostu wchłonął mnie, przeżuł i wypluł... pozostawiając chęć na powtórkę. Niemal dwu i półgodzinny film, w którym ohyda antyutopijnego, przeżartego konsumpcjonizmem i biedotą społeczeństwa miesza się z fantazją i absurdalnym, zabarwionym na czarno humorem od samego początku intryguje, upewniając że zamierza zagnieździć w pamięci na nieco dłużej.

Już sam tytuł stanowi zagadkę – w całym filmie nie ma ani jednej wzmianki o Brazylii, sama akcja zostaje osadzona „gdzieś w XX wieku”. Pierwotny tytuł miał brzmieć 1984 i 1/2 jako hołd dla Federico Felliniego i jego Osiem i pół, jednak taka koncepcja była prawnie problematyczna - rok wcześniej ukazała się kolejna ekranizacja 1984 Orwella, kłopotem mogły być prawa producentów do tytułu. Ostatecznie, mimo protestów wytwórni i długiej listy innych propozycji, Gilliam zdecydował się na tytuł, który przyszedł mu do głowy w czasie pobytu w Port Talbot. Walijskie miasteczko było – jak twierdził – do tego stopnia uprzemysłowione, że nawet plaże były czarne od pyłu. Oczami wyobraźni widział w tym krajobrazie człowieka, który z przenośnego radia słucha radosnych, latynoskich rytmów, "odszarzając" tym samym swoją rzeczywistość. Stąd tytuł „Brazil” i motyw przewodni, będący adaptacją utworu Aquarela do Brasil według Michaela Kamena i Geoffa Mulduara. Kawałek jest fenomenalny, z gatunku zaraźliwych – usłyszysz go raz i będziesz nucił mimowolnie jeszcze długo.

To, co mnie zawsze fascynowało w autorskiej twórczości Gilliama, to specyficzna oprawa wizualna jego filmów. Co prawda w Brazil nie uświadczymy groteskowych animacji, którymi reżyser zasłynął podczas pracy w grupie Monty Pythona, ale jego specyficzna maniera również tutaj znajduje ujście. Zarówno efekty specjalne, widoczne szczególnie w sekwencjach marzeń Sama, jak i dynamiczna praca kamery, ukazującej sceny i bohaterów z często nietypowej perspektywy; bardzo kontrastowe oświetlenie, dekoracje, rekwizyty i stroje – wszystko to doskonale buduje absurdalną, choć posiadającą swoisty urok wizję totalitarnego państwa-maszyny. I sprawia, że oglądanie filmu nawet dziś, w dobie wszechobecnych efektów komputerowych i po niemal trzydziestu latach od jego premiery, jest prawdziwą ucztą dla oka.

Przedostatni akapit na kilka słów o obsadzie. Jonathan Pryce, znany głównie z roli Weatherby'ego Swanna w serii Piratów z Karaibów, jako Sam Lowry kupił mnie całkowicie - choć muszę przyznać, że udało mu się to dopiero w drugiej połowie filmu, gdzie - jak się przekonacie po skończonym seansie - granica między rzeczywistością a fikcją jest stopniowo usuwana. Zrozpaczony, skołowany Sam przemawia do mnie do mnie znacznie bardziej, niż nudny i szary pan Lowry. Z pozostałych aktorów występujących w filmie najbardziej zaskoczył mnie Michael Palin, grający Jacka, przyjaciela Sama - do tej pory znałem go z ról gości, którzy nawet jeśli muszą kogoś zamordować (jak w Rybce zwanej Wandą) to i tak są w taki sierotowaty sposób sympatyczni. Na pierwszy rzut oka w Brazil ta reguła została zachowana, jest jednak w zachowaniu noszącego się na czarno mężczyzny coś takiego, że już od pierwszego spotkania robi dość nieprzyjemne wrażenie – pod koniec filmu okazuje się, kim jest naprawdę i jaką rolę pełni w systemie, który niejako reprezentuje całą swoją osobą. Bardzo dobra rola. Oczywiście reszta obsady również daje radę, szczególnie Ian Holm, grający nerwowego i nieudolnego szefa Sama, Pana Kurtzmanna oraz Robert De Niro jako ścigany inżynier-terrorystę Archibald „Harry” Tuttle, który jest chyba najbardziej pozytywną postacią w całym filmie.

Gilliam twierdził, że podczas pracy nad Brazil nie znał 1984 Orwella, mimo to trudno nie dostrzec w obu historiach wielu podobieństw. Bohaterem jednej i drugiej jest jednostka słaba, niepozorna, a przez swe marzenia i pragnienie wolności również samotna wśród bezmyślnego tłumu (matka Sama, poddająca się wciąż kolejnym operacjom plastycznym, to tutaj najlepszy przykład). W pewnym momencie życia nudna egzystencja jednoski zostaje przełamana, ona sama dostaje szansę na zmianę lub ucieczkę spomiędzy trybów bezlitosnego systemu. I koniec końców zostaje przez system zniszczona. Absurdalny humor zawarty w Brazil z jednej strony jest pewną szansą wytchnienia dla widza, z drugiej zaś potęguje nieprzyjazną atmosferę przedstawionej rzeczywistości, gdzie ludzie to tylko nazwiska i numery na papierze, a ich życie jest warte mniej niż 31 funtów – taka właśnie kwota stała za aresztowaniem i śmiercią niewinnego człowieka, od którego zaczęła się całą historia. Ale to już musicie obejrzeć sami, warto. I to nie raz. 

Brazil - 1985, reż. Terry Gilliam

obsada:
-Jonathan Pryce - Sam Lowry
-Robert de Niro - Archibald "Harry Tuttle
-Kim Greist - Jill Layton
-Michael Palin - Jack Lint
-Iam Holm - Mr Kurtzmann
-Katherine Helmond - Mrs. Ida Lowry

scenariusz:
-Terry Gilliam
-Tom Stoppard
-Charles McKeown

muzyka: Michael Kamen

Filmweb - 7,7/10
IMDb - 8,0/10

3 komentarze :

  1. Sam często porównuję "Brazila" z "1984", chociaż to zupełnie różne filmy. Nieodmiennie jednak dochodzę do wniosku, że "Brazil" jest lepszy niosąc w sobie więcej nadziei, bo chociaż bohaterowie obu filmów na końcu przegrywają, to jednak Lowry odnosi w moim odczuciu moralne zwycięstwo nad oprawcami nie poddając się i pokonując ich w świecie własnej wyobraźni, podczas gdy Winston ulega.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypada dodać do tego, że filmowy Winston Smith jest postacią wybitnie odpychającą i antypatyczną. Również zabrakło mi w jego kreacji tego promyka nadziei, którą wzbudzał przecież Winston z książki oraz Lowry z Brazil :)

      Usuń
  2. Nie mogłem tego nie skomentować, bo "Brazil" jest jednym z moich ulubionych filmów.

    Odnosząc się do Pana Szyszka. Ma pan rację. Z tym że Winston nie miał innego wyboru. Tak ten system był zaprojektowany, by nawet kierować miłością.

    OdpowiedzUsuń