29 stycznia 2014

Posted by Michał Antosiewicz | File under :
Jest taka kategoria filmów, do których po prostu warto wracać i nie mówię tu wcale o oglądaniu tego samego tytułu po kilka razy. Sam się dziwię, jak wiele genialnych filmów zarobiło u mnie łatkę badziewia tylko dlatego, że za wcześnie się do nich zabrałem. Tak wyglądała moja historia ze Stalkerem.  

Pierwszy raz próbowałem go obejrzeć kilka lat temu, świeżo po przeczytaniu Pikniku na skraju drogi - powieść Strugackich tak bardzo przypadła mi do gustu, że niezwłocznie zasiadłem do oglądania filmu na jej podstawie. I tym razem wymiękłem. Niedawno wróciłem do tematu i wsiąkłem tak głęboko, że pozwoliłem sobie napisać o nim, choć jego przynależność gatunkowa nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać.



Historia koncentruje się na wędrówce trzech obcych sobie mężczyzn – Pisarza, Profesora oraz ich przewodnika, tytułowego Stalkera – po Zonie, pilnie strzeżonym przez władze obszarze, który upadek meteorytu zamienił lata wcześniej w śmiertelnie niebezpieczny, rządzący się niepojętymi prawami system pułapek. Celem wyprawy bohaterów jest tajemnicza Komnata, która według legend spełnia marzenia. Ale nie wszystkie – tylko te najskrytsze, często nawet nieuświadamiane. W drodze przybysze dowiadują się coraz więcej o Zonie. I o sobie samych.



To tak z grubsza o fabule. Treść filmu oczywiście nie ogranicza się jedynie do tego, co widać na pierwszy rzut oka. Spotkałem się już z wieloma interpretacjami Stalkera, od utraty wiary i upadku człowieczeństwa, przez nastroje społeczne w Związku Radzieckim, aż do problemu alkoholizmu - niektóre z nich bardziej do mnie przemawiały, inne mniej, a jeszcze inne w ogóle. Fakt pozostaje jednak faktem, że w trakcie seansu bardzo przydaje się umiejętność odczytywania symboli oraz odszukiwania nawiązań do malarstwa, literatury czy filozofii. Takich smaczków jest tutaj mnóstwo i żaden nie znalazł się w filmie przypadkowo. Już sama zmiana kolorystyki filmu w momencie wkroczenia bohaterów do Zony jest doskonale przemyślanym środkiem stylistycznym i bardzo mocnym tropem na drodze do odkrycia ogólnego zamiaru reżysera.



Szczerze przyznam, że dawno nie widziałem filmu równie starannie przygotowanego od strony audiowizualnej. Zdaje się, że nie ma tu ani jednej sceny, której wykonanie nie zostało wcześniej skurpulatnie zaplanowane. Wszystko jest tu dokładnie na swoim miejscu. Praca kamery, ruch bohaterów, ich miejsce w kadrze sprawiają, że nierzadko ma się wrażenie oglądania nie filmu, lecz dzieła malarskiego, zaś dość oszczędna, choć niezwykle przestrzenna, ambientowa muzyka Eduarda Artemiewa buduje sugestywny klimat tajemniczego i pociągającego odludzia. Dzięki temu wszystkiemu już sam czysto zmysłowy odbiór Stalkera, bez zagłębiania się w jego warstwę fabularną jest po prostu wielką przyjemnością. Wisienką na torcie jest świetne aktorstwo, szczególnie jeśli chodzi o dwie postacie stojące, jak się zdaje, na dwóch skrajnych biegunach – Pisarza, sceptycznego, absolutnie pozbawionego wiary i nadziei, uwielbiającego swe życie pijaka i wątpliwego artysty, oraz Stalkera, uciekającego od rzeczywistości i zafiksowanego na punkcie swego powołania, by pomagać prowadzonym przez siebie ludziom... Stopniowo narastający między nimi konflikt i światopoglądowe różnice prowadzą do dość niespodziewanego finału i wewnętrznej przemiany bohaterów. A przynajmniej jednego z nich.



Nie da się ukryć, że film Tarkowskiego do łatwych nie należy, o czym przekonują już pierwsze sceny. Warto również dodać, że zarówno z prozą Strugackich ani tym bardziej z serią gier wydanych kilka lat temu pod tym samym tytułem nie ma on zbyt wiele wspólnego. Właściwie jedyne, co łączy wszystkie te dzieła, to postać Stalkera oraz koncepcja Zony – trudno więc tu mówić jedynie o swobodnej interpretacji literackiego oryginału, lecz o zupełnie nowym dziele. Podczas seansu nie uświadczymy ani wartkiej akcji – raz padają strzały, raz widzimy bójkę, nie podnoszą one jednak ciśnienia – ani tym bardziej efektów specjalnych. Dlatego uprzedzam: jeśli nie jesteś w stanie wysiedzieć w trakcie trwającego dwie i pół godziny filmu, zbudowanego w głównej mierze na dialogach i niemal malarskich kadrach – lepiej od razu sobie odpuść. Poczekaj jakiś czas, inaczej szybko się zniechęcisz. Jeśli jednak lubisz czytać film, dochodzić sensu w pozornie zwykłych przecież słowach i obrazach – Stalker jest filmem, który musisz zobaczyć koniecznie.

Na koniec słowo o przynależności gatunkowej Stalkera. Zanim powstał, Tarkowski nakręcił ekranizację innego klasycznego dla literatury science-fiction tytułu - mianowicie Solaris Lema. Film przyjął się średnio, sam Tarkowski nie był zadowolony z efektu, co zrzucał między innymi na karb zbytniego przywiązania do obowiązującego w gatunku kanonu. Dlatego w Stalkerze nie ma zbyt wielu elementów, które umieszczałyby go w konkretnej szufladzie. Pojawiają się wzmianki o niezwykłych pułapkach, czy o meteorycie - jednak żadnego z tych elementów tu nie zobaczymy, próżno również oczekiwać prób naukowego wytłumaczenia fenomenu Zony. Czy to minus? Nie, raczej nie - fanom ambitnego kina fantastyczno-naukowego pod znaku Odysei Kosmicznej i tak przypadnie do gustu, a jednocześnie nie zniechęci osób spoza tego kręgu. 
Plusy
-rewelacyjne aktorstwo i scenariusz
-świetna muzyka
-malarskie kadry
-klimat
Minusy
-nie zauważyłem
Stalker - 1979, reż. Andriej Tarkowski

obsada:
-Aleksandr Kajdanowski - Stalker

-Nikołaj Grińko - Profesor
-Anatolij Sołonicyn - Pisarz

scenariusz:
-Andriej Tarkowski
-Boris Strugacki
-Arkadij Strugacki

muzyka:
Eduard Artemiew

Filmweb - 8,0/10
IMDb - 8,2/10

0 komentarze :

Prześlij komentarz