6 marca 2014

Posted by Michał Antosiewicz | File under :
Rzadko zdarza się, by autor dzieła literackiego sam brał się za jego ekranizację. Do niedawna jednym przykładem takiego filmu, jaki znałem, był Johnny poszedł na wojnę, wyreżyserowany przez Daltona Trumbo na podstawie jego własnej powieści. Można by pomyśleć, że takie rozwiązanie to gwarancja sukcesu – w końcu kto lepiej niż pisarz wie, jak powinna wyglądać ekranizacja papierowego pierwowzoru? Prawda?

Zanim obejrzałem Kobietę pułapkę, postanowiłem najpierw poznać oryginalną serię komiksów Bilala, nieformalnie zwaną Trylogią Nikopola i uznawaną za jedno z największych osiągnięć francuskiego komiksu. Spodobało się. Szalona i pełna absurdów wizja świata przyszłości wciąga jak zakochany kundel makaron, zaś specyficzna, choć staranna kreska tylko podkreśla groteskowy klimat całej opowieści. Po skończeniu lektury i przetrawieniu jej jeszcze przez chwilę, zabrałem się za film. O ile komiks wymęczył mnie w pozytywnym sensie, zmusił do uważnego śledzenia historii, wbił w mózgownicę i zachęcił do powtórnego poń sięgnięcia, o tyle w trakcie filmu musiałem walczyć z pokusą wyłączenia go w połowie. W tej chwili najchętniej już bym o nim zapomniał.

Akcja rozpoczyna się w roku 2095 – futurystyczny Nowy Jork, podzielony na piętrowe strefy jak getta, pełen fruwających samochodów i reklamowych hologramów, przeżywa istne zatrzęsienie niecodziennych, trudnych do wyjaśnienia zdarzeń. Nie dość, że w Central Parku wykwita przejście wiodące do innego wymiaru, z którego jeszcze nikt nie powrócił żywy, to jeszcze nad samym miastem zawisa statek kosmiczny o kształcie piramidy, zamieszkany przez nikogo innego jak przez egipskich bogów. Jeden z nich, Horus, za bunt zostaje skazany na śmierć – zanim umrze ma siedem dni, w trakcie których może nawiązać kontakt ze stworzonymi przez siebie ludźmi. Niedługo po jego zejściu na dół w mieście pojawia się kolejny gość, niejaki Alcide Nikopol (Kretschmann), również buntownik, przypadkowo uwolniony z mającej trwać trzydzieści lat hibernacji. Obaj panowie nawiązują „współpracę” w celu znalezienia Jill Bioskop(Hardy), przypominającej topielicę w czepku pływackim kosmitki, która jako jedyna może urodzić Horusowi potomka i uchroni go tym samym od permanentnej zguby.

Uff, to tak w telegraficznym skrócie. Fabuła filmu, według dystrybutora oparta o dwie pierwsze części Trylogii Nikopola wcale nie należy do najsłabszych, jest spójna, podobnie jak wizja miasta przyszłości, wraz z jego strukturami – ponadto mamy tu kilka wątków pobocznych, całkiem nieźle splatających się z głównym. Problem? Ano jeden, mianowicie - to nie jest historia, którą poznałem z komiksów. Pojawiają się te same postacie, mają te same imiona i pewne cechy charakteru - ale to nie jest opowieść o nich, tylko o ich filmowych sobowtórach. Dla większości nie znających oryginału widzów nie ma to zapewne większego znaczenia, dla mnie to jednak poważny minus – ekranizacja powinna pozostać dość wierna literackiemu pierwowzorowi... No chyba, że jest genialna, jak Blade Runner, Forrest Gump czy wcześniej omawiany Stalker. Kobieta pułapka w żadnym wypadku nie jest, nawet biorąc pod uwagę teorię, iż jest to film zapoczątkowany niejako już na kartach komiksu (w trzecim tomie poznajemy reżysera, który kręci własny obraz o Jill i Nikopolu i to zdaniem niektórych było punktem wyjściowym do nakręcenia przez Bilala prawdziwego filmu). Po prostu nieźle opowiedziana, ale nie zaskakująca historia, w której z łatwością można doszukać się towarzyszących autorowi inspiracji.

Niestety, nawet dobra fabuła nie obroni się, jeśli zostanie sprzedana za pośrednictwem idiotycznych dialogów oraz słabego aktorstwa. A tak najkrócej da się określić to, czego świadkami jesteśmy w trakcie tego filmu – widać, że aktorzy strasznie się męczą w swoich rolach, zachowanie ich bohaterów, mimika, intonacja z jaką wypowiadają swoje drętwe kwestie już od początku rażą swoją sztucznością. A ten ich akcent... Film jest w całości po angielsku i nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie fakt, że główne role grają Francuzka i Niemiec – nawet mnie boli to, co słyszę z ich ust. Bardzo boli, szczególnie w scenach, które są po prostu głupie i kiepsko napisane. Jest ich tutaj sporo - naprawdę ciężko mi wyobrazić sobie podobne wymiany zdań i zachowania, jak przedstawione tutaj.

Innym ważnym elementem, uzupełniającym ten obraz nędzy i rozpaczy są efekty specjalne. A warto zwrócić uwagę, że znaczna ilość lokacji oraz przewijających się przez ekran postaci została wygenerowana komputerowo, dzięki czemu film dorobił się łatki jednego z pionierów tego rodzaju kina. Przy budżecie zaledwie dwudziestu milionów dolarów nie ma oczywiście mowy o grafice niczym z Avatara, zwłaszcza że Immortal ukazał się dobre pół dekady przed obrazem Camerona – jednak wypuszczony dwa lata później Renaissance dysponował już znacznie ciekawszą i przyjemniejszą dla oka oprawą wizualną, mimo że jego budżet był o 1/4 niższy. Pół biedy, że tła czasem zostały zmontowane z obrazem na odwal, a postacie wyglądają jakby żywcem wyjęto je z intra do kiepskiej gry komputerowej – aktorzy i tak dostali pełne gaże za swoje role, taki kaprys twórcy, że postawił na marną technikę. Spoko. Jedno jednak mnie zastanawia i nie potrafię znaleźć odpowiedzi na moje wątpliwości, mianowicie – czemu do cholery poświęcono mnóstwo kasy na stworzenie cyfrowych modeli zwykłych ludzi, podczas gdy jedyna postać, w pełni zasługująca na render, została zagrana przez faceta w masce i czerwonym kombinezonie? Nie chodzi mi nawet o fakt, że projekt rekinopodobnego Dayaka jest po prostu kretyński i przypomina odrzut z Power Rangers, ale serio – czemu?

Po seansie Immortal miałem wrażenie, jakbym obejrzał powtórkę z Piątego Elementu – podobni bohaterowie, podobne relacje między nimi, sceneria, projekty... I tylko jedna różnica - film Bessona, choć z głupiutką, niezbyt oryginalną fabułą, był piękny, zjawiskowy i dopracowany pod każdym względem. Tutaj niestety nie zostało zbyt wiele ze sporego potencjału komiksu Bilala, na nieźle zarysowanej fabule i przyjemnej muzyce kończą się zalety tego filmu – pogrąża go sztuczne aktorstwo, marny scenariusz i oprawa wizualna, która bardziej przeszkadza w oglądaniu, niźli przykuwa wzrok. Mogę go polecić jedynie jako ciekawostkę pokazującą, że nie każdy autor nadaje się do reżyserowania ekranizacji swojego dzieła – na szczęście Kobieta Pułapka trwa tylko półtorej godziny.
Plusy 
-nieźle zapowiadająca się, choć nie mająca wiele wspólnego z komiksem fabuła 
-przyjemna, ale słabo eksponowana muzyka


Minusy 
-marny scenariusz i aktorstwo 
-odstręczająca oprawa wizualna
Immortal - Kobieta pułapka (2004), reż. Enki Bilal 

obsada: 
 -Linda Hardy - Jill Bioskop 
-Thomas Kretschmann - Alcide Nikopol 
-Thoman M. Pollard - Horus
 -Charlotte Rampling - dr Elma Turner 
-Frédéric Pierrot - John 
-Yann Collette - inspektor Froebe 

scenariusz: 
 -Enki Bilal 
-Serge Lehman 

muzyka: 
 -Goran Vejvoda
 -Sigur Rós 

Filmweb - 6,1/10
IMDb - 6,0/10 

3 komentarze :

  1. Nie brzmi to najlepiej, ale biorąc pod uwagę, że mam płytę z tym filmem (dołączali chyba do Focusa) i właśnie mi o nim przypomniałeś, to chyba obejrzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film jest jako tako strawny, przyznaję że to prawdopodobnie po lekturze komiksu moje oczekiwania co do niego wzrosły ponad miarę :)

      Usuń
    2. Ja komiksów w ogóle nie czytam, więc to rozczarowanie powinno mnie ominąć :D

      Usuń