Na zewnątrz słoneczko, na
termometrach temperatura podbija coraz wyżej, biały śnieg zmienia
się w brunatną breję, a spod niej coraz śmielej wyłaniają się
pierwsze przebiśniegi, słowem: wiosna i globalne ocieplenie! A co
by było, gdyby, cytując klasyka, „słoneczko nasze zgasło”?
Och, nic prostszego – wtedy zbudujemy bombę atomową wielkości Manhattanu i wyślemy ją w górę, żeby reanimować umierającą
gwiazdę. Takie właśnie zadanie stoi przed załogą statku Icarus
II, której pod koniec wyprawy towarzyszymy w pierwszym pełnometrażowym filmie science-fiction twórcy Trainspotting, oraz 28 dni później.
Na ogół nie przykładam zbyt dużej
uwagi do realizmu w filmach - jestem zwolennikiem tezy, że gdyby miały one mieć twarde oparcie w rzeczywistości, to większość byłaby do bólu nudna, zaś reszta trwałaby 10 minut,
kończąc się śmiercią bohatera. W przypadku science-fiction, coraz mniej związanego z science zasada ta
znajduje szczególne uzasadnienie. Nie zmienia to jednak faktu, że
ilość wierutnych głupot, nagromadzonych w Sunshine
przekracza wszelkie limity, co boli o tyle, że film należy do
grona tych poważniejszych. Już główny wątek fabularny wskazuje,
że autorzy bardzo mocno pofolgowali wyobraźni,
umieszczając akcję w połowie XXI wieku – i choć, jak
wspomniałem, mam dość duży próg tolerancji na bzdury w tym
gatunku, to absurd tego kalibru naprawdę trudno przełknąć.
Drugim powodem, który zadecydował o tym, że
Sunshine obejrzałem już kilka razy jest oprawa audiowizualna, z
mocnym naciskiem na „audio”. John Murphy, znany jako autor muzyki
do 28 dni później, stworzył niesamowite kompozycje, w pełni
oddające grozę i zarazem piękno kosmosu – pokusiłbym się nawet
o stwierdzenie, że gdyby nie muzyka, film straciłby znaczą większość
całego swego uroku. Klasyczne instrumentarium, solidnie doprawione ambientem i post-rockiem buduje cały klimat – to właśnie
za ich sprawą scena, w której astronauci podziwiają przemykającego
na tle Słońca Merkurego, wbija się w
mózgownicę jak gwóźdź. Jest piękna. Ciekawie przedstawia się również
warstwa wizualna, choć tutaj mam na myśli bardziej pracę kamery,
niźli efekty specjalne – wielbiciele tych drugich raczej nie będą
mieli na czym zawiesić oka. Ale jeśli chodzi o zdjęcia... świetnie, dynamiczne, w pełni oddają klaustrofobiczną atmosferę
panującą na statku oraz całe spektrum emocji towarzyszących w
danej chwili działaniom bohaterów, zaś dzięki zgrabnym sztuczkom,
jak na przykład przeniesieniu obrazu do kamery wewnątrz skafandrów
próżniowych, mamy wrażenie uczestnictwa w wydarzeniach.

Plusy -scenariusz i doskonałe aktorstwo, szczególnie Murphy'ego oraz Evansa -rewelacyjna muzyka -klimat! | Minusy -bezsensowne tło fabularne oraz pojedyncze sceny -efekty niespecjalne -mało oryginalne zakończenie |
Sunshine – 2007, reż. Danny Boyle
Obsada:
Cillian
Murphy - Robert Capa
Chris
Evans - Mace
Michelle
Yeoh - Corazon
Cliff
Curtis - Searle
Troy
Garity - Harvey
Hiroyuki
Sanada - Kaneda
Benedict
Wong - Trey
scenariusz: Alex Garland
muzyka: John Murphy
Filmweb – 6,9/10
IMDb – 7,3/10
0 komentarze :
Prześlij komentarz